Rewolucja romantyczna? - połowa stycznia i przegląd nowych albumów




Nowy rok, czyli nowe albumy. Pierwsza połowa stycznia upłynęła pod znakiem polskiego rapu, ale też indie-folku z islandzkiej wioski rybackiej. Najpierw w głośnikach rozbrzmiała płyta eksczłonka One Direction, poźniej dźwięki kolejnego aspirującego do sławy boysbandu. Było trochę elektroniki i nieco pop-punku. Weekend zwieńczył album z przeróbkami piosenek zespołu Bee Gees. I wiecie co? Najlepszymi krążkami okazały się zbiór coverów tych trzech panów, którzy stworzyli ścieżkę dźwiękową do filmu z Johnem Travoltą oraz solowa płyta Zayna.

1. Bedoes - Rewolucja Romantyczna

Na pierwszy ogień poszedł Bedoes, obiecujący słuchaczom romantyczną rewolucję. Jak się okazało - naciąganą. 
Zacznę od plusów: warstwa brzmieniowa jest w porządku, w ucho wpada Nawiedzony Dom. Pod względem tekstowym novum na tle gatunku stanowi motyw problemów psychicznych - a jednak to własnie teksty są gwoździem do trumny tego albumu.
Nie zrozumcie mnie źle - jeśli komuś odpowiada ta rapowa konwencja, na którą skłądają się przedmiotowe traktowanie kobiet, nieustanne demonstrowanie siły i wierności swojemu ,,gangowi" lub lubi słuchać, kiedy ktoś przechwala się pieniędzmi oraz manifestuje swoją męskość oraz nie przeszkadza mu wylewająca się z albumu wulgarność, to może mu się on spodobać. I nie byłoby się tutaj nad czym dłużej rozwodzić, gdyby nie ostatni utwór z krążka, czyli Doda. To w nim raper nieco na wyrost deklaruje: A my staramy się coś zmienić w tym kraju oraz sprawić, aby dzieci nie musiały walczyć ze sobą jak starzy [...] stałem się głosem pokolenia. W tekstach dotyczących dzieciństwa czuć szczerość. Nie odmawiam raperowi trudnej przeszłości, ani dobrych chęci - gdzie tu jednak ta rewolucja, i to w dodatku romantyczna?

2. Ashnikko - Demidevil

Ashnikko to artystka, której twórczość jest na wskroś przesycona Internetem i światem popkultury. Do tego ostatniego często nawiązuje - L8r Boi to przecież parafraza wielkiego hitu Avril Lavigne. Demidevil jest jej debiutem. Widać, że piosenkarka ma potencjał i pomysł na siebie. Daisy od razu wpada w ucho, mi również przypadł go gustu Good While It Lasted. Ashnikko nie boi się poeksperymentować z formą, czego dowodem ostatna piosenka na albumie. Teksty... są bardzo bezpośrednie i niewybredne, i to z nimi miałam największy problem. Liczę na więcej w przyszłości.

3. Zayn - Nobody Is Listening

Z Calamity, czyli pierwszym trackiem z najnowszego albumu Zayna, polubiliśmy się od pierwszych sekund. Piosenka w niczym nie przypomina dokonań One Direction, a po odsłuchaniu jej pojawił się w promyk nadziei na naprawdę, naprawdę mocną płytę. Zaczęło się dobrze: po wspomnianym Calamity przyszedł czas na lo-fi'owe Better, Outside też jest niczego sobie. Jednak im dalej w las, tym bardziej płyta traci parę. Piosenki na pewno nie są złe, ale początek rozbudził aptety na coś więcej. Za to finał (River Road) - świetny.


4. Why Don't We - The Good Times And The Bad Ones

The Good Times And The Bad Ones to nawet nie płyta, tylko produkt. To typowa popowa boysbandowa papka. To schematyczne i sztuczne piosenki. Mogą lecieć w tle - nie przeszkadzają mi, ale też kompletnie nie zapadają w pamięć. Ze wszystkich singli jedynie Look At Me jest minimalnie ciekawszy od pozostałych. Album dostaje ode mnie zatem Nagrodę Potrójnego N (nijaki, nudny, nużący).



5. You Me At Six - Suckapunch

Suckapunch to płyta niezła. Numery na niej umieszczone są energetyczne i wielu przypadkach całkiem chwytliwe, zwłaszcza tytułowy Suckapunch czy Glasgow. Niby jest tu trochę rocka i punku, ale bez przesady - elektronika i pop skutecznie wygładzają i łagodzą brzmienie. Piosenki nie są wyszukane. Nie mam wiele do zarzucenia temu albumowi, nie jest to jednak nic przełomowego.



6. Axel Flóvent - You Stay By The Sea

Jeśli poczytacie o Axelu Flóvencie, dowiecie się, że pochodzi z rybackiej wioski Húsavík, położonej w północnej Islandii, a jego muzyka wspisuje się w nurt nowoczesnego folku. Choć Islandię w świecie światowej muzyki reprezentuje dość mocna ekipa (Bjork, Sigur Ros, Of Monsters And Men), to jednak wciąż pozostaje ona dla przeciętnego słuchacza krajem pod względem muzycznym dość egzotycznym. 

Do debiutu Floventa zabrałam się z entuzjazmem. Liczyłam na giratę akustyczną, może na fiński foklor, ale z nutą nowoczesności.
Gitara akustyczna była, nowoczesność pod postacią elektroniki też, folkloru zabrakło. Prawdę mówiąc, album nie zapada w pamięć. Podobały mi się Driving Hours, Fall Asleep z hipnotyzującym refrenem i Haunted. Reszta piosenek dość jednostajna. Bez zachwytów, ale można posłuchać.

7. Barry Gibb i inni - Greenfields: The Gibb Brothers' Songbook vol. 1

Osoby zaangażowane w tworzenie projektu nie miały trudnego zadania - wystarczyło nie zepsuć największych hitów, które bracia Bee Gees serwowali fanom w latach 60. i 70. Zarówno Barry Gibb, jak i zaproszeni gości wywiązali się z tego zadania dobrze. Songbook będzie gratką dla największych zwolenników zespołu, jednak nowe aranżacje piosenek to nic odkrywczego. 



Axel Flovent - https://goout.net/pl/axel-flovent/pzpbnxf/
Okładki: Empik.com

...

TERAZ WY
A co wy sądzicie o powyższych albumach? Macie podobne odczucia, czy może zupełnie nie zgadzacie się z moimi opiniami?

Komentarze

Może zaciekawi Cię również:

Moda w latach 1910-1920 [WIELKI WPIS]

Moda w latach 1900 - 1909 [WIELKI WPIS]

Filofun, czyli nostalgia za podstawówką, kabelkowe kurioza i odlotowe teksty z odlotowej książki

Hannah Montana i lata 80. Miley Cyrus - ,,Plastic Hearts" (RECENZJA)

Przegląd albumów (LUTY 2021)