Owadzia muzyka - przegląd albumów i płyta miesiąca
Druga połowa stycznia okazała się znacznie ciekawsze pod względem premier płytowych, niż pierwsza. Czy była zróżnicowana? Bardzo. Było i trochę punka, i elektroniki/muzyki instrumentalnej, i rapu, popu w różnych odsłonach. To nie wszystko: jeśli potrzebujecie muzyki, która leciałaby w tle podczas rozgrywki Cyberpunka lub chcecie odprawić nordycki rytuał i niezbędna jest wam do tego transowa, szamańska muzyka - również zapraszam poniżej. Być może jednak nie interesuje was żadne z powyższych. No okej - a co powiecie na muzykę, w której rolę instrumentów odegrały... zwierzęta?
Midnight Sister - Painting The Roses
Album ze stycznia, ale natknęłam się na niego dopiero w połowie lutego - i od razu wpadłam. Świetny art pop z niewielką domieszką disco i niski głos wokalistki to jest to. Genialny Foxes. Polecam.
Ostatnio sporo nasłuchałam się post-punkowych płyt. W większości był dla mnie nudne i nijakie. Włączyłam Welfare Jazz i pomyślałam sobie: ,,Aha, dobra, album do spisania na straty", ale dałam mu szansę i słuchałam dalej. Wiecie co? Też dajcie mu szansę. I wbrew tytułowi - muzyka z płyty nie brzmi jak jazz z zasiłku.
Szpaku - Różowa Pantera
Jest wulgarnie i agresywnie. Szpaku serwuje słuchaczowi rap na przemian z emocjonalnym wrzeszczeniem i tylko momentami, na szczęście, sepleni.
Tematyka, na tle ostatnich dokonań polskich raperów, standardowa: trudne dzieciństwo, od zera do bohatera, pieniądze, narkotyki, mój gang, cierpienie psychiczne, kult matki. Pojawia się też jednak komentarz na temat ostatnich wydarzeń w naszym kraju.
Biały Miś jest ciekawy, Potwór ma świetny refren. Mimo to płyta niespecjalna.
Filipek - Gambit
Pozostajemy na polskich rapowym podwórku.
Jeśli chodzi o treść piosenek na Gambicie, to jak wyżej + wyznanie miłosne we Włosach na tshircie. No właśnie, Włosy na tshircie - gdyby wyrzucić z tej piosenki mięso, to spokojnie można by ją puszczać w radiu. Gambit jest, w porównaniu z Różową Panterą czy Rewolucją Romatyczną Bedoesa albumem dużo... lżejszym, radiowym, momentami dyskotekowym. Miła to odmiana, choć płyta niekoniecznie lepsza od poprzedniczek.
Nie tylko raperzy biorą się za komentowanie sytuacji społecznej. Dezerter, legenda polskiego punk rocka, pierwszymi dźwiękami na najnowszym albumie rzuca nam w twarz: Rząd ogłosił, że kłamstwo to nowa prawda. Znajdziecie tu typowo punkowe, buntownicze kawałki, w których Kościołowi bezlitośnie wytyka się grzechy, politykom - fałsz.
Piosenek nie pisali skłóceni ze światem nastolatkowie, a 60-letni weterani, stąd proekologiczny Odwet i refleksje o starzeniu się w Zegarze Zagłady. I to do rówieśników tych ostatnich przede wszystkim trafi ta płyta.
shame - Drunk Tank Pink
Drunk Tank Pink, czyli młodociany post-punk zza kanału La Manche. Dziesięć krótkich, energicznych piosenek i sześciominutowy finał. Momentami nerwowo i niepokojąco. Bardzo fajnie.
Wardruna - Kvitran
Prawdę mówiąc nie wiem, co sądzić. Kvitran mi się podoba, ale czy i wam przypadnie do gustu? Jeśli odpowiadają wam transowe, hipnotyczne, mroczne i dudniące pieśni w klimacie Wiedźmina, tudzież macie jakiś szamański obrzęd do przeprowadzenia, to odpowiedź brzmi: tak.
Martin Gore - The Third Chimpanzee EP
A to się z kolei nada się do rozgrywki Cyberpunka. Eksczłonek Depeche Mode wypełnił swój album mrocznymi, industrialnymi brzmieniami i posypał przewiercającymi się przez mózg syntetycznymi dźwiękami. Jeśli jednak mielibyście posłuchać jednej instrumentalnej płyty, wybierzcie tę poniżej.
Lambert - False
False jest albumem różnorodnym. Chwilami niepokącym, kosmicznym, hipnotycznymi, kiedy indziej luźniejszym, niemal wesołym lub sennym. To nie są łatwe dźwięki, ale warto dać im szansę.
Seeb - Sad In Scandinavia
Muzyka taneczna. Bardziej na letnie wieczory na Ibizie niż styczniowie pluchy w Skandynawii. Przyjmna, i tyle.
Bicep - Isles
Porządna muzyka elektroniczna.
Steve Hacket - Under A Mediterranean Sky
Ostatni instrumentalny album w tym miesiącu to solowa płyta byłego gitarzysty Genesis. Brzmieniowo poruszamy się wokół Morza Śródziemnego. Są tu dźwięki egzotyczne, orientalne, jest trochę Bliskiego Wschodu i Bałkanów. Czasami powieje bryza, czasami zaryczy sztorm.
Trochę rocka, trochę elektroniki, trochę gitary akustycznej. Trochę miszmasz, ale płyta niezła.
The Luka State - Fall In Fall Out
Pierwsi debiutanci na dzisiejszej liście proponują słuchaczowi 35 minut indie-rocka rodem z angielskiego Cheshire. Są tutaj lepsze (przebojowe Girl) i gorsze momenty (nieco łzawe Fall In Fall Out). Dla mnie to coś nowego i energicznego. Słyszę tu potencjał i dobry wokal. Może chłopaków dosięgnie geniusz The Beatles - w końcu Liverpool niedaleko.
Weezer - OK Human
Co się tyczy Beatlesów, to niemal usłyszałam ich na najnowszej płycie Amerykanów z grupy Weezer. Czy te urocze, nieskomplikowane melodie i aranżacje ze smykami nie mogłyby powstać w głowie któregoś z Żuków? Płyta nie jest idealna, ale mi naprawdę przypadła do gustu.
Moon Taxi - Silver Dream
Milutkie, wesolutkie, wakacyjne pioseneczki. Bezpieczne, radiowe. Bardziej pasowałyby mi do idola nastolatek, a tu panowie muzycy już po trzydziestce. Album nie drażni ucha i nie przynudza, ale też nic w nim specjalnego.
Passenger - Songs For the Drunk and Broken Hearted
Piosenki dla pijanych i tych ze złamanym sercem są urocze i przyjemne, delikatnie i nastrojowe. Jest gitara akustyczna, od czasu do czasu zabrzmi trąbka. Najnowszy album Passengera nie narzuca się, nie zabiega o wysokie lokaty na listach przebojów. Nie jest niczym niezwykłym, ale może się podobać.
Arlo Parks - Collapsed In Sunbeams
Gdyby nie album, o którym za chwilę przeczytacie poniżej, debiut Arlo Parks byłby najlepszą płytą stycznia. Równanie jest proste: świetny głos Arlo w połączeniu ze świetnymi tekstami daje świetną płytę. Gatunek: pop, ale nie do tańczenia, nie, nie - senne, rozmyte, ciepłe brzmienia sprawiają raczej, że chce się raczej zakopać w pierzynach i wsłuchiwać w Collapsed In Sunbeams. Polecam z czystym sercem.
Kondraccy - Życie Roju
Płyta Kondrackich po prostu wbiło mnie w ziemię. Ojciec i syn połączyli siły z kozami, krowami, psami, kotami, owadami, słoniami, wielorybami i nie wiem, jakimi zwierzętami jeszcze, żeby stworzyć Życie Roju. Dawno nie słyszałam czegoś tak nowego, tak innego, tak niedającego się dopasować do niczego, co znam. No bo czym właściwie jest ta płyta? Na ile jest to muzyka, a na ile perfomance? Ten album to dla mnie przeżycie wręcz surrealistyczne - te nieoczywiste brzmienia i melodie oraz wyśpiewane bardzo wysokim głosem teksty z powodzeniem mogłyby stanowić ścieżkę dźwiękową do kolejnego filmu z cyklu Przygód Pana Kleksa - to ten poziom fantastyki.
Muzyka alternatywna zahacza czasami o kakofonię i po prostu męczy słuchacza - w przypadku Życia Roju nie ma jednak o tym mowy. Mój faworyt z albumu to La Meditation, który, jak sama nazwa wskazuje, składnia raczej do medytacji, niż rwania sobie włosów z głowy.
Możliwe, że odbijecie się od tej płyty, zaskoczeni jej niestandardowością. Ja jednak nie mogę jej wam nie polecić, bo słucham jej w kółko. Dajcie zatem szansę Kondrackim i zwierzętom, i włączcie Spotify.
TERAZ WY
Wasza płyta miesiąca?
Komentarze
Prześlij komentarz