Eurowizja 2021 - opinie i przemyślenia
Wiedziałam, że Eurowizja istnieje, kojarzyłam niektóre piosenki, a w 2016 zdarzyło mi się nawet oglądać finałowe występy. W zeszłym tygodniu po raz pierwszy obejrzałam europejski Konkurs Piosenki w całości i, prawdę mówiąc, wkręciłam się. Tym wpisem postaram się nie tylko opowiedzieć o tym, co się wydarzyło w tym roku w Rotterdamie, ale też przekazać wam tę szczególną aurę cudacznej mieszaniny dźwięków, strojów, języków i tańców.
Będzie o człowieku, który zamienił swój brzuch w kulę dyskotekową, o piosenkarce, oskarżonej przez lokalny Kościół o promowanie satanizmu i o parodii Modern Talking. Będzie o rozczarowaniach, zaskoczeniach, triumfach i porażkach. Będzie się działo!
Początkowo chciałam omówić każdy występ po kolei, ale szybko stwierdziłam, że o wiele ciekawiej będzie podzielić uczestników na ,,tematyczne" grupy - traktujcie je jednak z przymrużeniem oka! Miłej lektury!
SPIS TREŚCI
1. Eurowizja - jak to działa? Wstęp dla niewtajemniczonych
2. Grupa 1 - ubrani w eleganckie ubrania soliści obdarzeni mocnym głosem, śpiewający podniosłe ballady
3. Grupa 2 - piosenkarze, którzy przyjechali podbić Eurowizję tanecznymi hitami
4. Grupa 3 - skąpo odziane kobiety, śpiewające o miłości
5. Grupa 4 - nieskąpo odziane kobiety, śpiewające o różnych rzeczach
6. Grupa 5 - zespoły!
7. Zakończenie
1. Eurowizja - jak to działa? Wstęp dla niewtajemniczonych
Konkurs Piosenki Eurowizji to odbywające się corocznie telewizyjne widowisko muzyczne, organizowane od 1956 roku. Z założenia celem konkursu miało być jednoczenie państw europejskich poprzez muzykę (podkreślam ,,z założenia", bo w udział w Eurowizji brał takie kraje jak Izrael, Australia czy Turcja).
Od 2008 roku konkurs składa się z pierwszego półfinału, drugiego półfinału i finału. W tym roku w pófinałach (wtorek i czwartek) brało udział odpowiednio 16 i 17 państw, z czego do ostatniego etapu przechodziło po 10 reprezentantów. W finale mieliśmy 26 uczestników - 20 wyłonionych w półfinałach, gospodarza konkursu (w tym roku - Holandia) oraz reprezentantów Wielkiej Piątki (czyli państw-założycieli konkursu, którymi są Włochy, Francja, Anglia, Hiszpania i Niemcy. Aktualny gospodarz oraz Wielka Piątka nie bawią się w półfinały, dlatego ich występ możemy zobaczyć tylko raz - już w finale ).
O tym, kto przejdzie do ostatniego etapu, decydują widzowie. W finale zwycięzcę wybierają widzowie oraz jury krajów członkowskich.
2. Grupa 1 - ubrani w eleganckie ubrania soliści obdarzeni mocnym głosem, śpiewający podniosłe ballady
Zawsze na Eurowizji znajdzie się parę występów, które polegają na tym, że elegancko ubrany (koszula, ciemne spodnie)/ubrana (długa suknia) solista/solistka, obdarzony/a mocnym głosem, śpiewa podniosłe ballady i wykonuje dramatyczne ruchy rękoma. W tym roku trafiło na dwa utwory pod tytułem Amen - jeden w wykonaniu obdarzonej interesującym głosem (przypominała mi nieco wokal Anastacii) reprezentantki Słowenii, Any Soklič i oraz pochodzącego z Filipin przedstawiciela Austrii, Vincenta Bueno. Oba występy były jednak dość nudne pod względem wizualnym. Ciekawiej wypadł Uku Saviste z Estonii - śpiewał na tle piorunów. Dla mnie jednak top of the top optycznego szaleństwa to niezaprzeczalnie Vasil z Północnej Macedonii - piosenkarz zamienił swój brzuch w kulę dyskotekową.
Śpiewana przez Hiszpana Voy A Quedarme nawet mi się podobała, ale zepsuł ją okropny falset. W tej grupie najlepiej wypadł śpiewający po francusku reprezentant Szwajcarii Gjon's Tears (faworyt bukmacherów i jedyny artysta z grupy, który przeszedł do finału), absolutnie najgorzej - Gruzin Tornike Kipiani. Jego występ był nieciekawy, sztywny i pozbawiony emocji, z niego wręcz biło: ,,nie zależy mi" i ,,co ja tutaj robię"?
3. Grupa 2 - piosenkarze, którzy przyjechali podbić Eurowizję mniej lub bardziej tanecznymi hitami
Druga najsłabsza grupa na tegorocznej Eurowizji to piosenkarze, którzy przyjechali do Rotterdamu zawojować Europę swoimi mniej lub bardziej tanecznymi hitami. Zacznę od północy i od najwolniejszej piosenki: Tix z Norwegii, obwołany najgorzej ubranym artystą (białe futro do ziemi, wielkie skrzydła, brokatowy strój, łańcuchy, pierścienie) zafundował widzom powolnego tańca-przytulańca Fallen Angel. Sąsiad ze Szwecji zaproponował już nieco żwawsze Voices, chociaż ani jedna, ani druga piosenka nieszczególnie przypadła mi do gustu. Embers Anglika było okej, ale widzów widocznie nie zainteresowało, bo James Newman skończył w finale na ostatnim, 26. miejscu. Oczko wyżej, na 25. miejscu uplasował się przedstawiciel Niemiec, Jendrik, z pozytywnym, wesolutkim, ale też nieco przedszkolnym I Don't Feel Hate. Miejsce 23. zajęli gospodarze konkursu, czyli Jeangu Macrooy z Birth Of A New Age, zaśpiewanym częściowo w języku sranan tongo (język kreolski używany w Surinamie; piosenka z resztą jakoś tak kojarzyła mi się z Afryką i Królem Lwem). Polska - nijako, nieciekawie. Czechy - lepiej, z lepszą energią sceniczną i swobodą, ale nie powyżej średniej.
4. Grupa 3 - Skąpo odziane kobiety, śpiewające o miłości
Skąpo odziane kobiety śpiewają o miłości na Bałkanach, wyspach Morza Śródziemnego i na Kaukazie. Wszystkie piosenki z tej grupy były w większości skoczne, taneczne i dość chwytliwe. Okazuje się, właśnie to lubią widzowie Eurowizji, bo do finału nie przeszedł tylko jeden kraj z tej grupy: Chorwacja z chorwacko-angielskim Tick-Tock.
W piosenkach Efendi z Azerbejdżanu (Ma-ma-ma Mata Hari) i Anxheli Peristeri z Albanii wybrzmiały oriantalne nuty, a dynamicznie wymachujące włosami supertrio z Serbii zaśpiewało w swoim języku. El Diablo, czyli propozycja Eleny z Tsangrinu z Cypru, mocno namieszała. Po premierze singla artystkę zaczęto oskarżać o plagiat (dopatrywano się podobieństwa do piosenek Lady Gagi i Rity Ory oraz teledysków Zary Larsson), a Cypryjski Kościół Prawosławny oskarżył ją o propagowanie satanizmu. Wpadało w ucho Sugar reprezentantki Mołdawii oraz Je me casse Destiny z Malty. Tę drugą typowano na faworytkę konkursu, dlatego z tym większym zdziwieniem przyjęłam informację, że piosenkarką otrzymała od widzów... skromne 47 punktów (dla porównania: Finlandia - 218, Ukraina - 267, Włochy - 318). Ponoć maltańska telewizja przeznaczyła część pieniędzy podatników, żeby sztucznie zawyżyć szanse Destiny u bukmacherów (1). San Marino zwerbowało na swój pokład nieco zapomnianego już rapera Flo Ridę, i co prawda przeszło do finału, ale ostatecznie skończyła gdzieś na końcu stawki (22. miejsce).
5. Grupa 4 - nieskąpo odziane kobiety, śpiewające o różnych rzeczach
Barbara Parvi z Francji mocno inspirowała się Edith Piaf, Victoria z Bułgarii w piżamie - Billie Eilish. Nie zainteresował mnie się mroczny występ reprezentantki Rumunii, Roxen, ani biegającej między dekoracjami Lesley Roy z Irlandii. Podobał mi się za to występ charyzmatycznej Manizhy z Rosji. W Russian Woman piosenkarka umieściła feministyczne wątki i wplotła w nie ludowe motywy. Nie mogę Manizhy nic zarzucić, przyznam jednak, że bardziej podobała mi się propozycja niedoszłego kandydat Rosji, czyli zespołu Little Big. Może i jego Uno jest kiczowate, może i głupie, no ale co poradzę. Australii nie udało się dotrzeć do Rotterdamu przez obostrzenia związane z Covidem. Czy szkoda? Nie wiem - z jednej strony w Technicolour intrygowały mnie te jękliwe zwrotki, a piosenka była całościowo w porządku, ale brakowało jej jakiejś takiej przebojowości i siły przebicia. Last Dance Stefanii, czyli przedstawicieli Grecji, mnie nie przekonała - dużo lepsza była strona wizualna tego występu. Bardzo podobało mi się za to izraelskie Set Me Free w wykonaniu tańczącej w koronie z włosów Eden Alene. Ostatnią piosenkarką w tej grupie jest Samanta Tina z Łotwy i muszę przyznać, że kompletnie zapomniałam o jej występie. Po szybkim odświeżeniu sobie The Moon Is Rising stwierdzam, że nie ekscytuje mnie ani przyciężki wokal, ani strona wizualna, a choreografii chyba za nic nie zrozumiem.
6. Grupa 5 - zespoły!
I na koniec ostatnia, i jednocześnie najmocniejsza grupa, czyli zespoły. Pierwszy finał Eurowizji rozpoczął się od występu litewskiego kolektywu The Roop i jego hitpwego Discoteque. Podobało mi się tutaj właściwie wszystko: od żółciutkich strojów, przez samą piosenkę, po osobliwą choreografię. Nie mniej oryginalny taniec zademonstrowali Islandczycy. Daði Freyr z zespołem reprezentowali swój kraj ciepłą piosenką Ten Years, w którym Daði opowiada o radości z trwającego już 10 lat związku z ukochaną Árný. Podobały mi się wolniejsze kawałki od Belgijczyków z Hooverphonic i Portuglaczyków z zespołu Black Mamba (świetny wokal!). Performance duńskiego duo Fyr Og Flamme było kwintesencją kiczu, parodią Modern Talking i może samej Eurowizji (?). Panowie nie przeszli do finału - nie oszukujmy się, Øve Os På Hinanden nie miało żadnego przebojowego potencjału - a szkoda, bo z chęcią ponownie obejrzałabym to urocze kuriozum. Moim faworytem była elektro-folkowa grupa Go_A z Ukrainy z mrocznym i rozpędzającym się przebojem Shum. Rockowe zespoły na tegorocznej Eurowizji były dwa - antysystemowi buntownicy z fińskiego Blind Channel (ich Dark Side w ogóle mi nie leży, a jednak zajęli ostatecznie 6. miejsce w finale) oraz zwycięskie crème de la crème, czyli włoska grupa glam-rockowa Måneskin z zadziornym Zitii E Buoni. W pełni rozumiem, dlaczego to właśnie oni otrzymali nieprawdopodobne 318 punktów od widzów - są młodzi, przebojowi, inni i charyzmatyczni.
7. Zakończenie
Z powyższych wywodów mogłoby się wydawać, że ostatni konkurs Eurowizji nie zachwycił. To nie tak - mogliśmy zobaczyć wielu ciekawych artystów, którzy zachwycali śpiewem, strojami i choreografią. Wnioski? Europa lubi lekkie i dyskotekowe rytmy, wolniejsze i poważniejsze ballady - niekoniecznie. Ceni różnorodność, a im bardziej charakterystyczny i charyzmatyczny zespół czy artysta, tym większą ma szansę na wygraną. Za rok relacja z włoskiej Eurowizji 2022. Do zobaczenia!
Komentarze
Prześlij komentarz